Przejdź do zawartości

Strona:Gabryel D’Annunzio - Dzwony.djvu/21

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tak, to prawda. Nie trzeba o tem myśleć. Proszę mi darować. Nie będę już odbiegał od przedmiotu. Na czem to ja stanąłem? Tak dobrze szło z początku. I nagle zaplątałem się. To z pewnością dlatego, że nic nie jadłem, nic innego. Nie, nic innego. Od dwóch dni prawie nic w ustach nie miałem.
Przypominam sobie z dawnych lat, że zawsze, kiedy miałem próżny żołądek, dostawałem pewnego rodzaju zawrotu głowy — dziwne! Było mi, jakbym miał zemdleć. Widziałem rzeczy...
Ah, przypominam sobie już. Ma pan racyę. Powiedziałem: Tam to poznałem Wanzera.
Opanował tam wszystkich. Tyranizował wszystkich, nie znosił opozycyi. Zawsze przemawiał podniesionym głosem, a czasem nie kończyło się na słowach. Nie było wieczora, żeby się z kimś nie pokłócił. Nienawidzono go i bano go się jak tyrana. Wszyscy źle o nim mówili, buntowali się przeciwko niemu, spiskowali, ale skoro tylko się zjawił, zamilkali nawet najodważniejsi. Bojaźliwi uśmiechali się do niego i pochlebiali mu. Cóż ten człowiek miał w sobie?

Nie wiem. Przy stole siedziałem prawie naprzeciwko niego. Mimowoli musiałem zawsze

Dzwony.2
— 17 —