usłyszeli jakiś szmer na schodach. Skoczyli oboje. Do pokoju weszła napuszona, podskakująca synogarlica i chciała się w starym pantoflu, w nogach małżeńskiego łoża wygodnie umieścić. Że jednak, sadowiąc się, robiła za dużo szelestu, szybkim ruchem chwycił ją Passacantando i skręcił jej szyję.
— Masz? — zapytał Afrykanki.
— Tak, tutaj, pod poduszką, — odpowiedziała, sięgając ręką do kryjówki.
Stary poruszył się we śnie, jęknął instynktownie i między powiekami można było zobaczyć cokolwiek białka jego oczu. Potem zapadł znów w swoje starcze znieczulenie.
Nadmiar strachu dodawał Afrykance odwagi; wsunęła prędko rękę dalej, porwała tabakierkę, rzuciła się, jakby ją kto gonił, na schody i zbiegła na dół. Passacantando pospieszył za nią.
— Ach, mój Boże! Mój Boże! Widzisz, do czego mię doprowadziłeś!... — jęczała, padając na niego całym swoim ciężarem.
Drżącemi rękami zabrali się oboje do otworzenia tabakierki i wyszukania cekinów w tabace. Przenikliwy zapach uderzył ich w nos, i oboje, czując, że im się zbiera nagle na kichnięcie, nie