Strona:Gabryel D’Annunzio - Dzwony.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przyszedł do niego. Co noc przychodzi do mnie, siada i patrzy na mnie. Bosy jest, biedny Ciro! i muszę wytężać słuch, żeby jego kroki usłyszeć. Jak tylko noc zapadnie nasłuchuję, nasłuchuję bez przerwy. A kiedy nogę na progu postawi, to tak mi jest, jak gdyby ją na mojem sercu postawił, ale tak delikatnie, tak delikatnie, że mi żadnego bólu nie sprawia, tak lekko jak pióro... Biedaczysko!
Co noc przychodzi teraz boso. A niech mi pan wierzy, że za życia nigdy nie chodził boso, nigdy, przysięgam panu.
Coś panu powiem. Niech pan dobrze uważa. Gdyby panu jakaś droga istota miała umrzeć, niech pan pamięta, żeby jej nic nie brakowało w trumnie. Niech ją pan ubierze, jeżeli pan umie, własnemi rękami. Niech ją pan ubierze zupełnie, jak najstaranniej, jakby znów miała zbudzić się do życia, wstać i wyjść. Nic nie powinno brakować temu, kto ten świat opuszcza. Nic, niech pan o tem pamięta.

Widzi pan tutaj te małe trzewiczki... Ma pan dzieci?... Nie. W takim razie nie może pan wiedzieć, nie może pan zrozumieć, jakie znaczenie ma dla mnie ta nędzna para trzewiczków, tych

— 13 —