Przejdź do zawartości

Strona:Gabryel D’Annunzio - Dzwony.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na przedmieściu, albo także w publicznych ogrodach bywało... opierał swoją rękę na mojem ramieniu, swoją biedną, chudą rękę, taką wątłą, że zaledwo ją czułem. I szliśmy we dwójkę na przechadzkę i bawiliśmy się.
Jedenaście lat — pomyśl pan, mój panie, — miał dopiero jedenaście lat, a mówił tak logicznie jak dorosły człowiek, i smutny był zawsze. Można było myśleć, że zna życie, całe życie i że wszystkich cierpień doświadczył. Jego usta znały już gorzkie słowa, które tak bolą i których się nie zapomina!
Ale czy są ludzie, którzy coś zapominają? Czy są tacy?
Powiedziałem panu, że już nic nie wiem, nic sobie nie przypominam... To nieprawda.
Przypominam sobie wszystko, wszystko, wszystko! Słyszy pan? Przypominam sobie jego słowa, jego spojrzenia, jego łzy, jego westchnienia, jego krzyki, każdy najdrobniejszy szczegół z jego życia od chwili urodzenia aż do chwili śmierci.

Nie żyje. Dwa tygodnie temu już umarł, a ja, żyję jeszcze. Ale ja muszę umrzeć, a im prędzej tem lepiej. Moje dziecko chce, żebym

— 12 —