Przejdź do zawartości

Strona:Gabryel D’Annunzio - Dzwony.djvu/162

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chciał głowę brata oderwać od tułowia. Wieko trzeszczało, wrzynało się w kark, gniotło krwionośne naczynia na szyi, darło żyły i nerwy, aż w końcu bezwładne ciało zawisło na skrzyni, ciało, w którem już ani śladu nie było widać życia.
Widok zamordowanego kaleki napełnił straszną, aż do obłędu, trwogą duszę bratobójcy.
Zataczając się, przebiegł parę razy izbę, którą migocące światło świecy potwornemi zdawało się wypełniać widmami; porwał kołdrę, zarzucił ją na siebie, obwinął się, głowę sobie nakrył i wcisnął się pod łóżko.
Wśród zalegającej izbę ciszy, rozchodził się tylko zgrzyt zębów, jakby pilnika po żelazie...




— 158 —