Przejdź do zawartości

Strona:Gabryel D’Annunzio - Dzwony.djvu/161

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A jeśli się zbudzi?...
Brat, leżąc na wznak, oddychał ciężko we śnie. Na stole stała zapalona świeca i rzucała wielkie, ruchome cienie na ścianę.
Ciro podsunął się do skrzyni, spoglądał chwilę na brata, rozparł się potem silnie na kulach i zaczął wieko podnosić. Zgrzytnęły nawiasy.
Łukasz drgnął, otworzył oczy. Domyślił się, co Ciro chce zrobić. Wrzasnął i trzęsąc się, wygrażał mu jak opętany pięściami.
— Złodziej! Złodziej! Na pomoc!
Ogarnęła go wściekłość. I podczas gdy jego brat, zaślepiony strasznym głodem, pochylony nad skrzynią, szukał kawałka chleba drżącą ręką, wyskoczył z łóżka i rzucił się na niego, ażeby mu przeszkodzić coś zabrać.
— Złodziej! Złodziej! — wrzeszczał jak szalony.

I jak szalony spuścił z całej siły ciężkie wieko na kark swego brata, który szamotał się rozpaczliwie, niby ofiara w zatrzask pochwycona. Ale wszelkie wysiłki na nic się nie zdały; Łukasz stracił zupełnie świadomość tego, co czyni; całym swoim ciężarem przygniatał wieko, jakgdyby

— 157 —