Przejdź do zawartości

Strona:Gabryel D’Annunzio - Dzwony.djvu/157

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Matka zerwała się w podskoku, wybiegła za drzwi i podniosła swoją ciężką rękę przywykłą do bicia i maltretowania niemego.
Łukasz, oparty na łokciach, powtarzał:
— Jeszcze! Jeszcze!
Ciro przycichł pod razami. Wyszedł na ulicę, wstrzymując się od płaczu. Był wygłodzony; od dwóch dni prawie nic nie jadł. Zaledwie miał siłę wlec kule za sobą.
Wpadła na niego zgraja uliczników. Biegli za latawcem, który szeleszcząc strzępiatym papierowym ogonem, wzbijał się w górę. Niektórzy go szturchali, wrzeszcząc:
— Hej! Z drogi, kuternogo!
Drudzy znów drwili:
— No, pędź, wyścigowcze!
Inni wreszcie pytali go szyderczo, mając na myśli jego wielką głowę:
— Co kosztuje funt mózgu, kuternogo!

Jeden, szczególnie okrutny, wyrwał mu kulę z pod pachy, rzucił ją i uciekł. Niemy się zachwiał, z trudnością potem podniósł kulę i powlókł się dalej. Wrzask i śmiech uliczników gubiły się nad rzeką. Latawiec, podobny do ptaka z bajecznej krainy, wzbijał się coraz wyżej pod

— 153 —