Przejdź do zawartości

Strona:Gabryel D’Annunzio - Dzwony.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lepiej spalić się żywcem w jednym z tych dołów, niż stawić czoło nieznanemu niebezpieczeństwu“. Ale Ciro wziął mię znów za rękę i ciągnął za sobą na oślep na spotkanie z przeznaczeniem.
Przybyliśmy. Wyszliśmy po schodach.
— Masz klucz? — zapytał Ciro.
Miałem go. Otworzyłem drzwi. Ciro wszedł pierwszy i zawołał:
— Mamo! mamo!
Żadnej odpowiedzi.
— Maryo! Żadnej odpowiedzi. Dom był pusty, wypełniony światłem i przykrą ciszą.
— Odjechała już! — rzekł Ciro. — Co będziesz robił?
Wszedł do jej pokoju. Powiedział:
— Tu się to działo.
Jedno krzesło leżało jeszcze wywrócone. Spostrzegłem na podłodze zgiętą szpilkę do włosów i czerwoną kokardę. Ciro, którego oczy śledziły mój wzrok, schylił się, wziął parę długich włosów i pokazał mi je:
— Widzisz?

Trzęsły mu się ręce i wargi. Ale przepadła

8*
— 115 —