Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/297

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

usterki w dziele Wodnickiego. Przyczem wzrusza ramionami i mruczy pod nosem urywane frazesa, których sam często zrozumieć nie może.
Wodnicki powrócił do pracy. Jakkolwiek przyzwyczajony do podobnego rodzaju odwiedzin, doznał przykrego uczucia, słysząc z ust dziennikarza zdanie, na które nie było repliki. Drżącemi rękami zabrał się do pracy, rzuciwszy smutne spojrzenie kamiennemu, chłopskiemu dziecięciu, które, pomimo zgryźliwych oczów dziennikarza, nie przestawało czytać mozolnie księgi dziejów narodu, którego cząstką i ono bez zaprzeczenia było.
W tej nieruchomości posągu, w tem upartem milczeniu leżała najwymowniejsza odpowiedź na słowa jegomości „w porządnym surducie“. W schyleniu głowy dziecka był chłopski upór, który, mimo wszystko, dojść pragnie do celu.
Kaśka przybrała nanowo raz ułożoną pozę, która opuściła chwilowo podczas rozmowy rzeźbiarza z dziennikarzem. Ten ostatni dopiero teraz dostrzegł dziewczynę i przyglądał się jej ciekawie. Ona przymknęła oczy, aby nie widzieć spojrzeń tego człowieka, ślizgających się po jej obnażonem ciele. Doznawała po prostu fizycznego bólu pod wzrokiem nieznajomego, który widział ją półnagą w dziennem, jasnem świetle, zaledwie osłoniętą kawałkiem perkalu.
— Skąd pan to wziąłeś? — zapytał wreszcie dziennikarz, wykrzywiając pogardliwie usta.
— Wspaniały szkielet... patrz pan tylko na ten tors, na ramiona — odparł Wodnicki.
— Tak! ale ideał! piękno!
— Oh! — roześmiał się Wodnicki, — przecież to tylko sługa... a potem nadaje się do przedmiotu. Będzie z niej Karjatyda!
— Tak? a no to co innego... I to pana... — urwał nagle, nie chcąc ust kalać wyrazem „kochanka“, podczas gdy cienkie nozdrza poruszały mu się szybko, a ręce nerwowym ruchem mięły brzegi palta.
Wodnicki wzruszył ramionami.
— Cóż znowu! — zaczął, — pan wiesz, ja tego nie lubię... potem... kocham się idealnie. Jeżeli pan