Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/296

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

chłopstwem. Prawdziwie, teraz ludziom w porządnym surducie przejść nie można będzie po ulicy. Każdy człowiek z lepszej sfery jest dla was wyrzutkiem, a obdarty nędzarz doskonałością. Dziwne, doprawdy, dziwne!
Był przecież sam człowiekiem nie z wyższej sfery, a nawet z dość niskiej klasy społeczeństwa. Odkąd przecież ożenił się z baronówną, głowę nosił wysoko i pluł na wszystko, co biedne.
— Trzeba było umieścić anioła z zagaśniętą pochodnią lub coś podobnego — cedził dalej, przestępując z nogi na nogę.
Wodnicki zacisnął pięście. Musiał milczeć i znosić podobnego rodzaju indywidua.
Od pewnego czasu dziennikarz ten wyrobił sobie jakieś quasi stanowisko w kilku brukowych pisemkach. Tłum te pisemka chwytał i czytał przy szklance herbaty.
Wodnicki był młody i pragnął dojść do rozgłosu, — rozsądek nakazywał mu milczenie. Tłumaczyć temu pyszałkowi bijącą w oczy myśl, dlaczego bose, obdarte chłopię przypadło do stóp pomnika zgasłego historyka, było pracą zbyteczną. Dziennikarz widział tylko koszulę, odrapane kolana i rozczochraną głowę dziecka — i z tego wysnuwał swoje poglądy. Był to dziwny punkt wyjścia dla inteligentnego człowieka. Ale trudno! widocznie to było najprzystępniejsze dla umysłu dostojnego przedstawiciela prasy.
I było w tym człowieku jakieś zwierzę drapieżne, błyskające złemi światełkami z poza przymrużonych powiek. Zwierzę to budziło się w nim na widok jakiegoś dzieła, noszącego na sobie oryginalne piętno. Sam nie będąc w stanie stworzyć nic samoistnie, nie mogąc wysnuć nic z piersi, przytłoczonej ciasnem kołem zastarzałych idei, ciskał się w bezsilnej złości na talenta młode, rwące się do pracy, jak orły do słońca. Oplwać, obrzucić błotem, ośmieszyć, zgnieść w zarodku — oto było zadanie życia tego człowieka.
I w tej chwili, przekrzywiwszy jeszcze więcej swój cylinder, rozsiada się na odłamie kamienia, aby wyszukiwać powoli jakiekolwiek, choćby najdrobniejsze