Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ja się tam w nikim nie zaprzepaszczałam — odpowiada; — zmarniałam, sama nie wiem czemu. Może mnię kto urzekł...
Marynka uśmiecha się ironicznie.
— Oj! urzekł pannę taki djabeł, który nas wszystkie urzeka. Nie nowina to dla mnie, ale dla panny, ja wiem, że to pierwszyzna. Dlatego mnie się dziwi, że panna nie wynalazła sobie kogoś z honorem na pierwszego, a padła odrazu w ręce takiemu nicponiowi, jak Jan. Jak spadać z konia to niechaj z dobrego!
Twarz Kaśki pokryła się ciemnym rumieńcem.
Uśmiecha się z przymusem i, biorąc konewkę, gotuje się do odejścia.
— Panna Marynia sobie żartuje — mówi wolno. — Jan nic memu zmizerowaniu nie winien; haruje dzień cały po trzeciem, to bez to harowanie zmarnowałam się na nice.
Ale Marynka zatrzymuje ją, chwytając za fałdy spódnicy. Sama jest już bezsilną, ale chce drugą kobietę użyć za narzędzie swej zemsty. A może — kto wie — lituje się nad Kaśką i pragnie otworzyć jej oczy i ukazać zdradę Jana w całej nagości. Nerwowe fantazje kobiet są tak niedoścignione, a sługa ma jednakową ilość nerwów, jak każda inna kobieta.
— Panna Kaśka nie spostrzegła, że Jan się sprzeniewierza, że musi mieć inną za którą lata?
Kaśka, słysząc to pytanie zatrzymuje się nagle. Czy ona nie spostrzegła chłodu swego kochanka! Ależ tak, oddawna myśl ta dręczy ją dniami i nocami całemi. Marynka musi wiedzieć bliższe szczegóły, ona jej powie całą prawdę. Szybko więc obraca się ku dawnej rywalce, która drżącemi z osłabienia rękami trzyma ciągle fałdy jej spódnicy. Gwałtownym ruchem Kaśka wydziera spódnicę z rąk dziewczyny i staje tuż przed nią, schylając twarz swoją tak blisko, że gorący jej oddech owiewa Marynkę.
— Panno Marynko! — zaczyna cicho, urywanym prawie głosem; — panno Marynko, jeśli panna ma Boga w sercu, proszę, gadaj... gdzie się ta psia krew chowa... Już ja szukałam wszędzie... chodziłam za nim... po szynkach, po ulicy, i nic znaleźć nie mogłam...