Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rózia uznała za stosowne podziękować; rozwinęła przy tem podziękowaniu tak bezczelną arogancję kawiarnianej sługi, że Jan mający do czynienia z rozmaitemi kobietami, zadziwił się przecież tem „wytarciem w pysku“ nowej swej znajomej.
Nie odchodził przecież; czuł, że ta obszarpana dziewczyna nie z jednego pieca chleb jadła; a po Kaśce, nieśmiałej i krępującej go nieśmiałością, przyjemnie mu było odetchnąć atmosferą rynsztoka, jaką Rózia unosiła w swej mowie i w fałdach zabłoconej spódnicy.
— Z panny to jest numer! — wyrzekł, śmiejąc się i wchodząc do schowanka; — musiała też panna gromadę przeskrobać, skoro teraz jak mysz ze strachu do dziury wlazła.
Rózia odwróciła głowę.
Wstydziła się podbitego oka i sińców na twarzy. Wiedziała, że to ją nie zdobi i dobrego wyobrażenia o dziewczynie nie daje. Ale Jan okazał się wyższym nad te drobnostki.
— Niech panna giemby tak nie skręca, bo już widziałem podkowę pod okiem. To nie jest znów taki wielki dyshonor. Kobietę kułaknąć, to męska rzecz. Ja sam, jak kocham, a psia krew mi doje, to czasem jak z pasji naznaczę, to lepiej jeszcze, jak panna, zasinieje. U mnie już także takie kochanie. Nie pytam, tylko walę...
Rózia spojrzała na niego z wielką ciekawością. Ten tęgi, barczysty mężczyzna podobał jej się coraz więcej. Po chudym, nędznym Feliksie, Jan przedstawiał się jej oczom, jak uosobienie piękności męskiej. Rada wiedzieć cośkolwiek więcej o miłostkach Kaśki i Jana, które odgadywała węchem praktycznej w tych wypadkach kobiety, zręcznym zwrotem sprowadza rozmowę do pożądanego przez nią rezultatu.
— A Kaśka? tę pan stróż wali też? — pyta, chichocząc się w cieniu.
— A jakże! — odpowiada Jan z przechwałką; — niemrawy szturmak aż się prosi o szturchnięcie.
Mówiąc to, nasuwa czapkę na oczy i usiłuje nadać sobie ton pewności. Nie udaje mu się jednak, bo czuje w gruncie rzeczy kłamstwo, jakie popełnia. Kaśkę