I w swem dziwacznem pojęciu o moralności, pojęciu, tak szeroko rozgałęzionem pomiędzy niższą warstwą społeczeństwa, kobieta ta nie czuje swego upadku, ale gromem potępienia rzuca na głowę dziewczyny, która śmiała dać się „wylepić“ z gliny, tak, jak stoi, bez żadnej osłony. Z jakąś nieokreśloną odrazą i wstrętem ucieka z tych murów, do których przeznaczenie może zmusi ją powrócić. Ona nie wie, dlaczego, ale zbiegając po szerokich, kamiennych schodach, zdaje się jej, że powraca z trupiarni, w której dostrzegła swe własne ciało nagie, martwe, rozciągnięte obok drugiego ciała kobiety, tej drugiej sługi, która naga, owinięta siatką, bieli się, jak trup przeklętej istoty. I wszędzie idzie za nią ta biała gipsowa kobieta, zdając się urągać jej oburzeniu, wyciągając swe nagie ramiona. Pełna bezczelności, chwaląca się swem ciałem, jakby towarem tanio nabytym lub suknią dobrze uszytą. Kaśka przeciera oczy i pragnie odegnać od siebie tę marę. Napróżno! Mimowoli wyobraża sobie tę dziewczynę ubraną tak, jak ona, w podarty kaftanik i zmoczoną śniegiem spódnicę. Suknie z niej spadają i oto stoi naga, z rękami wyciągniętemi, przed obcym mężczyzną, który śmieje się z niej i szydzi. I Kaśka czuje jakby uderzenie rózgi po ciele, bo teraz już niewie sama, czy to ona, czy ta dziewczyna zawiniła w ten sposób. I jak zranione zwierzę, rzuca się ku wyjściu, bo zdaje się jej, że te ściany zdzierają z niej odzież i gwałtem przymuszają ją do wyciągania rąk, tak, jak wyciągała swe ręce ta druga sługa, ta druga dziewczyna!
∗ ∗
∗ |
Jan dotrzymał słowa.
Nie tylko, że nie niepokoił Rózi i pozostawił ją lokatorką strychu, ale w dodatku ofiarował stary siennik i wypchał go słomą. Siennik ten zaniósł sam, dowodząc, że Kaśka tylko słomę na schodach porozwłóczy i uwagę na siebie ściągnie.
— Teraz się panna buchnij i chrap — wyrzekł z galanterją do Rózi, drżącej z chłodu i przytulonej do ściany, przez którą wpadał zimny wicher, hulający zresztą po całem poddaszu.