Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie spał, czekając na żonę. Kręcił się po pokojach ze świecą, kapiąc stearyną na podłogę i meble. Kilkakrotnie zaglądał do kuchni wtrącając się do roboty Kaśki, która zmoczona, powalana cegłą, przedstawiała istny obraz zwierzęcia, — zbitego, źle nakarmionego, a mimo to wprzęgniętego do nocnej pracy.
Nagle, Budowski zniecierpliwił się bardzo.
Nie! ta Julja widocznie dziś powrócić nie myśli. Czy chce tam nocować?
I stanowczym głosem nakazuje Kaśce iść natychmiast na ulicę Berlińską do starszej pani i nie powracać bez Julji. Na Kaśkę uderzają poty. Miły Boże! cóż ona pocznie teraz, ona, która nie wie, gdzie ta matka pani mieszka? Pan wszakże nie ustępuje. Kaśka okrywa się zmoczoną jeszcze od deszczu chustką i wybiega do sieni.
Trudno, pan każe — sługa musi.
Na schodach już zupełnie ciemno. Klatka schodowa przedstawia się jak wielka studnia, brudna, cuchnąca. Kaśka z odwagą zapuszcza się w ten ciemny labirynt.
Brama już zamknięta, trzeba obudzić stróża. Ach! na tę myśl dreszcz przechodzi Kaśkę. Jakże ona ośmieli się to uczynić po tem, co pomiędzy nimi zaszło? Ale musi przecież zdecydować się i na to upokorzenie. Pan kazał, iść trzeba, — przecież o Berlińską ulicę dopyta się z łatwością, a raz na ulicy może i pomieszkanie matki pani znajdzie...
Drżąc cała, puka do szybki, która daje światło komórce stróża. Chwilę trwa spokój zupełny — Kaśka ponawia pukanie. W komórce budzi się Jan z głośnem stękaniem i mrucząc, narzuca na siebie rodzaj dreliszkowej kapoty. Bierze klucz, wiszący zwykle na gwoździku koło drzwi i, nie zapalając światła, wychodzi do bramy, dzwoniąc zębami z wilgotnego zimna, w które wszedł nagle nawpół odziany i od snu ciepły.
Ciemność zalega bramę. Kaśka tuli się do ściany, pragnąc, aby Jan nie poznał jej i uwolnił tem samem od nowych razów i przekleństw. Ale rachuby zawodzą ją. W chwili otwarcia furtki Jan po wzroście poznaje Kaśkę i cała wściekłość odzywa się w nim na nowo.