Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kaśka przecież pragnie odejść i wyrywa się niemal z gniewem.
— Nie bądź głupia i dzika — tłumaczy jej mężczyzna, — jesteś wcale przystojną, podobasz mi się, nie pożałujesz; zobaczysz!
Ale Kaśka nie słucha. Ona pragnie odejść czemprędzej, bo ogarnia ją dziwny wstręt do tego człowieka, którego ręka przytrzymuje ją silnie na miejscu.
— Puść mnie pan, puść! — odzywa się nareszcie silnym głosem; — puść, bo wszystko powiem pani!
I niezwykła energja brzmi w głosie dziewczyny. Ona, zwykle tak nieśmiała wobec ludzi zajmujących wyższe stanowisko społeczne, podnosi oczy i z wyrazem niewysłowionej pogardy spogląda w twarz mężczyzny.
W żółtawem świetle latarni spotykają się ich źrenice: jego — pociągnięte mgłą nagle zbudzonej żądzy, jej — czyste, prawdziwie dziewicze. Chwilę patrzą i Kaśka pierwsza odwraca głowę. Jakaś dziwna trwoga przejmuje jej całą istotę. Dawno już, będąc dzieckiem, widziała rycinę, przedstawiającą jakąś poczwarę — pół kozła, pół człowieka. Rycinę tę znalazła na śmietniku i długo zachowywała ją, przypatrując się codziennie kilka razy.
Teraz przypomina sobie, że ta poczwara miała twarz bardzo podobną do mężczyzny, który stoi przed nią. Kaśka boi się takich złych twarzy, jest przekonana, że one nieszczęście za sobą noszą, a należą tylko do najgorszych ludzi.
Dlatego się przeraziła i teraz stoi cała drżąca cisnąc wolną ręką gwałtownie bijące serce.
On, rozgniewany oporem dziewczyny, a zwłaszcza jej groźbą, puszcza ją nagle, rzuciwszy za uciekającą niezbyt grzeczne:
— Idź sobie do djabła!
Kaśka woli iść do samego djabła, jak rozmawiać dłużej z takim „niegodliwym panem“. Pierwszy raz w życiu nienawidzi kogoś. Mój Boże, pani taka piękna, taka grzeczna, taka wychowana, a ten pan się jeszcze jej biednej sługi czepia!