Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Za co przeprasza? — pyta znów mężczyzna, przysuwając się bliżej do zmieszanej tem niespodziewanem zbliżeniem dziewczyny.
— Za to... że przyjść nie może — odpowiada Kaśka, usuwając się o ile możności jaknajdalej.
On mierzy ją dziwnem spojrzeniem. Ta dziewczyna podoba mu się. W pogardzie swej dla kobiet lubi odmiany; dziewczyna z gminu jest tak łatwą zdobyczą, po którą wyciąga się rękę, a ona sama zbliża się zwykle, uszczęśliwiona zaszczytem, jaki ją spotyka.
I w mdławem świetle latarni rozbiera szybko jej wdzięki. Tak! ta dziewczyna może być niezłą rozrywką wśród wielu innych. Dlaczegóż nie zabawić się, skoro i ona chętnie skłoni się zapewne ku uczynionej propozycji.
I bez wahania, szczypiąc dziewczynę w policzek, daje do zrozumienia to, do czego dąży. Ona, zmieszana tym nieoczekiwanym zwrotem, stoi chwilę, jakby przykuta do miejsca.
Jakto?... i ten także?
Mając tak piękną panią, zaczepiać jej własną służącą... Kaśka stoi, nie mogąc znaleźć odpowiedzi. Cóż ci mężczyźni mają pod skórą, aby napadać na kobiety, które raz pierwszy w życiu widzą?!
On nalega.
Milczenie Kaśki bierze za wahanie i namysł. Wie z doświadczenia, że moralność nie kwitnie pomiędzy sługami, a każda prawie chętnie daje się namówić do złego. O Julję nie lęka się wcale, — wie również, że sługi często dzielą się ze swemi paniami przedmiotem miłości, ale mają tę wyższość nad swemi chlebodawczyniami, że są bardziej dyskretne. A wreszcie, Julja cięży mu po prostu, radby z nią zerwać, — lecz trudno poradzić z tą tajemniczą kobietą, wpółsenną, a mimoto namiętną. Kto wie, jaki ogień kryje się w tych przygasłych źrenicach. On się boi, może to zerwanie byłoby nadto kompromitującem, jeśli w nim źródło weźmie. Lepiej niech Julja da jaki powód, zrobi mu scenę, — choćby scenę zazdrości. Już wtedy poradzi sobie z pewnością.