Strona:Gabrjela Zapolska-Kaśka-Karjatyda.djvu/049

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Oddaj go!
— Kaśka, przerażona, nie może przez długi czas znaleźć odpowiedzi.
— Oddaj — powtarza mężczyzna; — kto cię tam zna... Może jesteś Bóg wie jaka przywłoka... Jutro ukradniesz co i pójdziesz, a ja ci mam jeszcze za to płacić? Ta głupia Julka zawsze tak robi... Szast, prast... pieniądze wyrzuca, jakby swą własność!... Miłosierny Boże! Co to ze mną będzie... co to będzie!...
Postąpił kilka kroków naprzód.
— Czy to ma być wyszorowana podłoga? — zapytuje, przysiadając na ziemi i wlokąc za sobą sznur długi i obszarpany. — To jest tylko brud rozmazany, a wszystkie plamy zaraz jutro wyjdą... Popraw to zaraz...
Siedząc na ziemi, rozglądał się dokoła uważnie, jakby coś obliczał i przypominał sobie.
— Masz tu czternaście kawałków drzewa na jutro do obiadu... to ci wystarczy. Naczynie utrzymuj czysto, bo to moja praca i kosztuje mnie niemało...
Nagle porwał się z ziemi i rzucił na stojący na stole samowar.
— Miłosierdzie Boże! — zawołał, chwytając samowar przez materję rękawa. — Miłosierdzie Boże!
I za chwile zniknął z samowarem we drzwiach prowadzących do pokoju. Kaśka pozostała sama. Chwilę stała nieruchoma, porządkując wrażenia, jakie zrobił na niej ten człowiek dziwaczny. Czekała jego powrotu i powtórnego rozkazu zwrócenia zadatku. Czuła, że służba jej będzie bardzo ciężka, ale nie miała wyboru. Wśród kwartału gdzież znaleźć mogła lepszą? W najwyższej trwodze zabrała się do powtórnego szorowania podłogi. Oddychała ciężko, pocąc się wśród gorąca i w przyśpieszonym ruchu. Pan nie powracał wraz z samowarem, bo zniknął we wnętrzu mieszkania. Kaśka z ciągłą trwogą spoglądała na drzwi od pokoju.
Zmrok zapadał zwolna, ścieląc się ciemnemi smugami po wilgotnej podłodze i pustych kątach. Wszystkie przedmioty tonęły w ciemnościach, napełniających powoli ciasne wnętrze kuchni. Kaśka spocona, zmęczona, skurczona w wielką, bezkształtną masę, szoro-