Strona:Gabrjela Zapolska-I Sfinks przemówi.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tego samego uczucia doznaję, czytając dzieło Przybyszewskiego. I tu widzę białe widmo człowieka, na które spadł potwór straszny, tajemniczy, krwi pragnący. Tylko nie tej purpurowej posoki, która płynie w naszych żyłach, lecz tej krwi duszy ludzkiej. I potwór ssie, wkręca się, wpija, a białe widmo ludzkie napróżno ucieka przez las życiowy druzgocąc krzaki miłosnych róż i silne konary społecznych obowiązków. Cały wieczór dzisiejszy — całe noce poprzednie, spędzone na czytaniu dzieł Przybyszewskiego, nie mogłam się opędzić temu bolowi nerwów, temu uczuciu, że i po za mną jest już potwór, czyhający na duszę moją, że lada chwila rzuci się na mnie i dręczyć, torturować mnie będzie, tak, jak torturuje Mlickiego, Falka.
Bo w Przybyszewskim nie ma dla mnie ani owej „nagiej duszy“, która jest przedmiotem harców dla jego krytyków, ani „Übermenschostwa“, ani satanizmu zdawkowych anarchistów, nie — dla mnie jest jedna, straszna, krwawa potwora, której fosforyczne purpurowe oczy oświetlają całe dzieło tego niezwykłego człowieka.
Duch twórczy Przybyszewskiego, duch biały, wysoce poetyczny, wije się w rozpaczliwym, bezlitosnem posiadaniu tajemniczego potwora, który mu każe krzyczeć tak strasznie, jak krzyczą czasem warjaci poza kratą swych cel, jak krzyczą więźniowie, gdy całe miesiące w ciemnicy leżąc, powstają nagle i rzucają się do ścian, z których płynie zimna wilgoć i do drzwi, zapartych szerokimi sztabami żelaza. Oni tak krzyczą, jak duch Przybyszewskiego i to jest najtragiczniejsza nuta, najpotężniejszy ton jego dzieł, coś co czytelnikowi szarpie nietylko mózg i nerwy, ale przedewszystkiem duszę napaja taką męką, że zbierać siły potrzeba, ażeby nie zacząć tak krzyczeć ze strachu przed tą zmorą, ta strzyga, która z każdej karty dzieł Przybyszewskiego wyziera.
A tą strzygą, tą zmorą, tym krwawym upiorem, spadającym na biały kark widma­‑człowieka, to... sumienie.