Strona:Gabrjela Zapolska-I Sfinks przemówi.djvu/324

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
Do autora „Knajpy“.

Szanowny Panie!
Prosisz mnie o przedmowę do Twej sztuki. — Tytuł jej „Knajpa“ — Czyż tu przedmowa potrzebna? To samo się tłumaczy. Mordownia umysłów i zanik serc, hodowla złych instynktów, chorób i przyczyna domowej nędzy moralnej i materialnej. — Czy to za ostre? — Nie, wcale. — Knajpa w naszym kraju to rozwielmożniony i do potęgi doprowadzony „Assomoir“ proletarjatu. — Tylko ta knajpa, krórą Pan z takim realizmem i serdeczną prawdą odmalowałeś — to grób ludzi inteligentnych, którzy w niej toną jak w zgniłych oparach, unoszących się nad bagniskiem. — Nałóg pijaństwa, nałóg kart — są tak silne, jak nałóg knajpy. — Pokoje do śniadań, bufety, zastawione przekąskami, tumany kurzu i dymu, kufle oblane pianą — i ten nieokreślony gwar, buchający z knajpy, jak z czeluści wulkanu, musi mieć dziwny czar, ciągnący ku sobie mężczyzn. — Do knajpy idą ludzie pracy, ludzie, którzy żyją złoconą nędzą — którzy mają ledwie na kawałek mięsa i książki i obuwie dla dzieci. — A przecież codziennie przed bufetem rozpoczyna się taniec kieliszków i delikatny brzęk szkła nie ustaje na chwilę. — Stoliki przepełnione — mali, bladzi, o zuchwałym wyrazie twarzy chłopcy z dziwną ironją roznoszą alkohole. Wystarczy spojrzeć na twarz takiego „piccola“ i wysondować wyraz jego oczu, aby odczuć, ile pogardy mieści się