Strona:Gabrjela Zapolska-I Sfinks przemówi.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

zabrakło mu nagle tchu i kończył swą sztukę byle jak, byle się skleiła, jakby z pewnym wstydem, że się zanadto zagalopował. Z beletrystów równać go można z Paul de Kock’iem (och! schocking), który ma równą dozę diabelskiej werwy i swywoli w swoich dziełach.
Tylko — porozumiejmy się.
Ja’ mówię „swywoli“ — a nie „swawoli“. Dla mnie Labiche jak Kock, są to rozswywolone stare dzieci, które plotą koncepta, nie przebierając, lecz bez najmniejszej chęci wywołania swymi żartami dwuznacznych wrażeń. Oni się bawią, a nie rozkoszują i czytelnik lub widz, bawi się z nimi, a nie rozkoszuje.
Romanse Kocka kończą się zawsze moralnie, cnota jest wynagrodzona, występek ukarany — a że tu i ówdzie jego bohaterzy jak na arenie cyrkowej wywrócą kozła, to jeszcze nie grzech. Skoro weźmiemy obecne książki i porównamy je z dziełami Kocka, wydadzą się nam te ostatnie ekstraktem lukrecji.
Tylko kto zdoła wyrównać werwie i temperamentowi Kocka? Kto zdoła dorównać werwie Labiche’a? Kto potrafi, jak on, prowadzić to legendowe wesele podmiejskich chłopów w rozmaitych miejcach, nie słabnąc ani na chwilę w dowcipie i zapale. „Mój zięciu wszystko zerwane“... i ten jeden frazes urósł do powagi przysłowia. A potem „chodźmy za panem merem...“ i to przeszło w stan wiernie przechowującej się legendy.
Znam ludzi, którzy się cieszą, gdy repertuar zapowiada „Kapelusz słomkowy“. „Pójdę się śmiać“, mówi taki ktoś, biorący życie i sztukę z rozmaitych punktów i oświetleń a nie z ciasnej kapliczki krańcowego bałwochwalstwa jednemu kierunkowi.
Tylko — Labiche’a trzeba grać po Labichowsku. To musi być jedna iskra — jeden wybuch śmiechu. I to, co teraz powiem, zdawać się będzie na pierwszy rzut oka niezwiązane logicznie z przedmiotem mojej recenzji. A jednak tak nie jest.