Strona:Gabriele d’Annunzio - Notturno.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zdaje mi się, że widzę jej liście rozwijające się od chwili do chwili.
Już po pierwszej nocy otworzy się zupełnie i straci swój wdzięk.

Bezczynność tylu dni więziła mnie w odczuciu własnej mojej znikomości między rzeczami, Teraz odzyskuję słuch poety siedzącego nad brzegiem strumienia czasu: znowu słyszę melodję wiecznego odpłwu.
Sirenetta zna najdokładniej historyę ogrodu. Wie gdzie jakaś gąsienica i pszczoła i pająk i chrząszcz i wie, co robią.
Wie, które gałęzie chorują i policzyła pączki, które się opóźniły i które się niebawem otworzą.
Uskarża się na lenistwo ogrodnika. Bierze mały mieszek i odmuchuje proszkiem krzak róży rojący się od zielonych owadów.
Z jakiemś wahaniem się litościwem prowadzi mnie do wielkiej białej róży, której chrząszcz wyjada serce.
„Dlaczego nie strzęśniesz go, nie odpędzisz?“ pytam jej.
„Teraz — odpowiada — róża już stracona. A jeśli chrząszcz nie nasyci się nią, pójdzie innej poszukać.“
Czuję, że litość swoją podzieliła między chrząszczem a kwiatem, jak Ś. Franciszek, który rozumiał dobrze drapieżnego ptaka i zadziobionego robaka, ogień płonący i spaloną suknię, ciało chore i zioła suszone do leczenia go.
Zatrzymuję się przed tym widokiem namiętności niszczącej.
Owad wgryzł się w słodycz kwiatu z głodem podobnym do zapamiętania drapieżcy.