Strona:Gabriele d’Annunzio - Notturno.djvu/149

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Kto przemawiał przez trąbę akustyczną?
Poznaję akcent toskański Piotra Orsiniego.
„Trochę na prawo. Jeden, zero, zero.“
W uchu mojem znowu brzmi żywy głos. Słowa komendy tętnią w mojej czaszce, jak w rurze trąbki.
„Fuciliere“ przodem swoim ma kierunek, „siedemdziesiąt cztery“ w kompasie.

Dajcie mi oddychać, napić się dajcie wiatru, wietrzyć hazardy, gasić w niepokoju iskry i gwiazdy. Raz jeszcze przeżyć mi dajcie miłczenie, zwycięstwo i noc.
Nie jestem rozciągnięty na łożu nędzy swojej.
Stoję na pomoście kapitańskim statku „Impavido“[1] — i ja i torpedowiec i cała załoga mamy to samo słuszne nazwisko: nieustraszonych.

Morze ciemnieje. Ale w przyspieszonem jego falowaniu czuje się już fosforescencyę nocną. Zmarszczona woda świeci tu i owdzie światłem wewnętrznem, jak mrugająca powieka wymknąć się daje tajemniczemu spojrzeniu.
Nów księżyca jest jak garść płonącej siarki. Czasem zakryje go czarny obłok dymu z komina, albo unosić go się zdaje w swoich wiewnych zakrętach, jak iskrę przelatującą.
Życie nie jest abstrakcyą obrazów i wypadków, ale rodzajem rozpostarcia wrażeń zmysłowych, wiedzą dla wszystkich otwartą, materyą, zdatną do wąchania, dotykania, jedzenia.

Czuję wszystkie rzeczy w najbliższej dotykalności zmysłów, jak rybak, który bosemi stopami idzie na

  1. „Nieustraszony“