Strona:Gabriele d’Annunzio - Notturno.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wybrzeże namulone po odpływie morza, a co krok pochyla się, aby rozeznać i podjąć, co się mu porusza pod nogami.
Nic nie wymyka się uważnym oczom moim, które natura mi dała, a wszystko jest mi pokarmem i zasileniem. Takie pragnienie życia podobne jest do tęsknoty śmierci i uwiecznienia się.
Śmierć istotnie obecna jest, jak życie, ciepła, jak życie, piękna, jak życie, jest upojeniem, obietnicą, wniebowzięcim.
Wyprostowany stoję na dwóch moich nogach odzianych w trzewiki lekkie, lekko dające się rozwiązać, prosto stoję na pomoście tego małego statku wojennego, na którym mieścić się mogą tylko broń i walczący.
Maszyny pracują już pełną parą. Czarny obłok unosi się z trzech kominów ku łagodnemu księżycowi, który lśni przez nie żółtawym połyskiem, paląc się jak garść siarki.
Majtkowie założyłi już na piersi pasy ratunkowe i wydymali kołnierze, które podtrzymywać mają głowę w walce z rozbiciem.
Słyszę głos drugiego oficera, który na jedyne dwie łodzie ratunkowe ładować każe suchary i konserwy mięsne.
Młody oficer, muszkularny i giętki, jak żbik, z oczyma płonącemi odwagą, po dokonaniu manewru podziwienia godnego, odwiózłszy torpedowiec z arsenału aż do miejsca, gdzie zarzucił kotwicę, płaci szampan towarzyszom broni.
Pijemy kielich, siedząc dokoła stołu, na którym rozłożona jest mapa morska, podczas gdy komendant eskadry, stojąc, dyktuje pisarzowi przy maszynie do pisania rozkazy nocnych operacyi, mające być wysłane do innych okrętów.