Strona:Gabriele d’Annunzio - Notturno.djvu/143

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Garść mała ludzi
oddanych, zwycięstwu, chwale.
A przyczajone stoją
dział długich paszcze brązowe.
Lafety w klatkach żelaznych
na siodłach leżą schylone
ku czarnej fali morskiej.
I jedna tylko przyświeca
samotnej duszy gwiazda
Światło słusznej sprawy.
——————

„Nie wiem, czy sen to, czy znużenie?
Czy to od lampy płomyka
światło śle ciche promienie
i mnie tak na skroś przenika?
I któż mnie tak prześwietloną
Weźmie teraz na swe łono?“


Pani, zostań ze mną, bo wiećzór oto zapada.
Za temi drzwiami zamkniętemi jakiś wypadek — zdaje się — zaszedł w ciszy. Teraz go widzę.
Znowu zjawia mi się bóg namiętności, przeciwnościami życia skuty w łańcuchy, które łamie i rozdziera. Nie szedłem za nim.
Przypominam sobie chwilę twego przybycia. Wybrzeże całe złote było i miękkie jak kwiat akacyi. Rozbitek wyszedł na brzeg, obrzmiały i białawy, jak bezsilny opój. W pokoju moim jasnym woniało wawrzynem. Czuję jeszcze ten zapach.
Znam śniącego demona, kroczącego nad bezkształtnym światem, którego miękka glina jego stóp się czepia. Teraz mnie woła.
A z odleglejszych czasów przypominam sobie, jak