Strona:Gabriela Zapolska - Zofja M.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

że tamten drugi powoli odsuwać się zaczyna. Był samolubem w cierpieniu. Chciał, aby ona cierpiała, gdy on cierpiał przez nią bezwinnie i ciężko.
Długie dwa tygodnie nie było listu i przez te dwa tygodnie tak ona, jak i on pobledli oboje i gorączka trawiła im usta. Stawali teraz naprzeciw siebie przedzieleni siatką, oboje znużeni jednakowo i wyczerpani, oboje potrzebujący dobrego słowa, pociechy i uspokojenia. Listu nie było i zdawali się oboje przeczuwać i wiedzieć, że list ten tak prędko nie przyjdzie, przyjść nie może. A przecież ona pytała — on odpowiadał, jak dwa automaty, nakręcone na jeden i ten sam ton wspólnego cierpienia. Wreszcie — zjawił się ów list, adresowany tak samo pewną ręką, z marką naklejoną na ukos na środku koperty. I rzecz dziwna, pan Winklewski nie wzdrygnął się od wstrętu, gdy ten list dostrzegł, przeciwnie — doznał jakiegoś uczucia ulgi, jakby wy czekiwane długo rozcięcie splątanego węzła nastąpić miało.
Gdy ona zjawiła się w izbie pocztowej, pan Winklewski już stał za kratkami i po deszczułce posuwał ku niej ten list z takim pośpiechem, jakby od przeczytania listu los jego zawisł.
W oczach kobiety pojawiło się zdziwienie. Widocznie przyzwyczaiła się do codziennego zawodu i ten list był dla niej niespodzianką. Poczem zawahała się lekko, lekkie drżenie przebiegło jej twarz. Wzięła list w rękę i, nie zważając na