Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Znak zapytania.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pokoju. Nieraz na twarzy matki dostrzegałem wysokie zakłopotanie, a w oczach Władzi znaki łez. Dom ten wydawał mi się jakimś rodzajem chambres garnies, w którym mieszkające osoby nie mają prawa do mebli, ani sprzętów. Wieczny jakiś niepokój panował pod tym dachem, coś przelatującego, jakiś duch nędzy i blichtru.
Na marmurowej paterze leżały stosy biletów wizytowych, rzucanych, jak jałmużna, w przejeździe pomiędzy jedną wizytą a drugą. Żadna z dam, odwiedzających hrabinę, nie zadawała sobie trudu z wstępowaniem na górę — zostawiano bilety u stróża przez wygalonowanego lokaja. Stąd ta wielka ilość biletów, powiększająca się z dniem każdym. Traktowano je jak żebraczki salonowe, zapraszano z przyzwyczajenia, jako zło konieczne.
Odkąd wiedziałem, że Władzia znała swoje położenie w świecie i to, co o nich mówiono, dziwiłem się bardzo, że istota tak ze wszech miar rozsądna i pełna miłości własnej naraża się na podobne upokorzenia.
Wiedziałem, że bywała w towarzystwach niechętnie i niemal ze wstrętem, ale bywała przecież aż do tej chwili.
Dlaczego?