Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Znak zapytania.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Postanowiłem jednak dowiedzieć się całej prawdy od niej samej i nie wątpiłem, że mi się do wszystkiego przyzna.
Codziennie więc biegłem do domu hrabiny i po starych, trzeszczących, lecz wyfroterowanych schodach dostawałem się na pierwsze piętro. Drzwi mi otwierał chudy, młody chłopak, ubrany w granatową liberję, którą nosił w najfatalniejszy sposób. Byłem przekonany, że zastanę hrabinę, oczekującą na mnie na środku salonu z najuprzejmiejszym uśmiechem, na jaki zdobyć się mogła jej pomarszczona twarz.
W kika chwil potem zjawiała się Władzia i w ciemnych jej oczach łatwo mi było wyczytać radość z mego przybycia. Najczęściej przynosiłem jej najświeższe książki, za które dziękowała mi z ujmującym wdziękiem. Dostrzegłem bowiem, że z westchnieniem mówiła mi o dziełach, wyszłych z pod prasy. Ubóstwo nie pozwalało na zbytkowny wydatek.
Wogóle pozycja tych pań była bardzo krytyczną. Dom, który zamieszkiwały, był ich własnością, ale cyfra długów przenosiła wartość tej nieruchomości.
Przytem liczba drobnych wierzycieli była widocznie znaczną, bo co chwila zjawiały się jakieś postacie, oczekujące na hrabinę w przed-