Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Znak zapytania.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

blowali drugie bez żadnych skrupułów, bez liczenia się z sumieniem.
Spojrzałem uważnie dokoła.
Wszędzie śmiech, próżność męska, zalotność kobieca, wszędzie pustota, płochość, często wiodąca do zguby. Te kobiety piękne, młode, o palących, namiętnych oczach, miały podobieństwo do wspaniałych motyli, gwałtem lecących w ogień, w którym miały może spłonąć, lub opalić sobie skrzydła...
Te rumieńce sztuczne, rozchylone, wilgotne usta, te nagie ramiona, z taką brutalną bezczelnością wystawiane na spojrzenia całego tłumu mężczyzn, przejęły mnie wstrętem.
Jeden „znak zapytania“ był blady, spokojny i, choć widocznie ożywiony, nie czerpał przecież tego ożywienia w sztucznem podnieceniu. Oczy hrabianki błyszczały, ale spokojnem, jednostajnem światłem. Nie śmiała się bezmyślnie, była poważną i słowa jej były prawdziwem przeciwstawieniem pustej paplaniny, jaka nas otaczała.
Pod stalowym pancerzem konwenansów czuć hyło w tej dziewczynie istotę szlachetną, pełną lepszych porywów, lecz zakutą w kajdany, które jej wrażliwą duszę boleśnie uciskały. Rozmowa nasza, na poważniejsze wprowadzona tory, mogłaby zdziwić każ-