Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Znak zapytania.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Tra ra ra! — przerwał mi mój kolega — trudno, ażebyśmy dla niej zapominali drugich. Obie z matką są to prawdziwie wstrętne kreatury, narzucają się wszystkim, wszędzie włażą, proszone czy nieproszone. Wiesz mi: elles nous donnent sur les nerfs...
— Matka wydała mi się rzeczywiście niesympatyczną; ale córka, powtarzam ci, zrobiła na mnie miłe wrażenie — rzekłem, siadając na wielkiej i wązkiej sofeczce.
— Dziwny masz gust, mój drogi — zawołał Leon. — Dziewczyna sucha jak szkielet, brzydka, stara, a w dodatku biedna... oh! tak! biedna do śmieszności. Elle n’a pas un sou!
— Mało mnie to obchodzi — odparłem; nie mam zamiaru dziedziczyć po niej spadku. Rzeczywiście jest brzydka i źle złożona, ale ma cudowne oczy, a w dodatku w oczach tych jest coś, czego nie posiada ani Eliza, ani Misia, ani nawet księżniczka Hohenschuhe.
Leon roześmiał się serdecznie.
— A cóż jest w tych oczach, dites donc! Może skarby Golkondy?... powiedz! Niech to wszystkim rozgłoszę. Wszyscy in gremio zgłosimy się do mamy hrabiny, prosząc o ręką jej uroczej córki. No dalej, odkryj-że nam ten skarb... Cóż widzisz w tych oczach?