Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Znak zapytania.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Z pewnem rozrzewnieniem spojrzałem na kwiaty, leżące przedemną. W wyobraźni mej stanęła schylona postać Władzi, jej wielkie, ciemne oczy, skarżące się tak smutnie na ciężką dolę. Ileż myśli musiało się przesunąć przez jej głowę, gdy zwijała te kwiaty, tak śnieżne i nieskażone jak jej dusza?...
Nagle jakaś mała rączka dotknęła się mego ramienia. To moja narzeczona stała przedemną cała biała i świeża jak poranek majowy.
Z zadziwieniem patrzyła na prześliczne kwiaty, leżące w pudełku. Szybko wyjąłem wieniec i, kładąc go na kształtną główkę mej narzeczonej, wyrzekłem:
— Weź! To dla ciebie!
Ona, zarumieniona, spojrzała z poza przeźroczystych iluzjowych draperyj; a wyciągając rączkę po bukiet, spytała:
— Od kogo?
Wówczas postanowiłem opowiedzieć o hrabiance i całej jej doli.
Mieliśmy jeszcze pół godziny czasu do przybycia gości.
Czyż mogłem lepiej użyć tych chwil, jak mówiąc mej przyszłej żonie o kobiecie, pełnej szlachetności, siły i wielkiej wytrwałości w dobrem?