Strona:Gabriela Zapolska - Szara godzina.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
GABRYELA ZAPOLSKA.

SZARA GODZINA.
Szkic.
(Dokończenie).

Ludwika patrzyła na nie zdziwiona tak jakby widziała je po raz pierwszy w tem oświetleniu. Lecz trwało to krótką chwilę, bo znów pomrok powracał — teraz sinawy, tracący powoli żółte barwy. Była to siność nadmorskiego nieba, głęboka, cicha i w siebie chłonąca. Czarne linie konturów stawały się teraz szafirowemi o jaśniejszych niemal błękitnych linijkach. I opuszczone na kolanach ręce Ludwiki siniały powoli, błękitniały — topiły się w tej barwie. Spojrzała na nie jak długą nitka oplataną na jednym z palców lewej ręki, łączyły się niby łańcuchem z robótką szydełkową, opadłą jak duża ćma biała na szarość owijającego ją pledu. Tak — niezaprzeczenie to był właśnie ten węzeł bez-