Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Staśka.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Oszalałeś! Idź za kulisy. Akt się zaczyna. Dyrektor przyszedł.
Raziewicz chciał mu powiedzieć jeszcze, że zaręczył się z Niutką, ale odejść musiał. Dyrektor mknął przed budką suflera, widmowy, dziwny, nieprzystępny.
— Biedactwo moje, siedzi tam, czeka, czyta, szyje... — myśli Raziewicz, tuląc się w ciemną kulisę.
— Ja wiedziałem, że w tej duszyczce jest coś dobrego, wiedziałem... I tak mało było potrzeba, ażeby się to coś obudziło. Ręczę, że będzie z niej najlepsza żona, matka...
Uśmiecha się tryumfująco.
— Tak, tak. Będzie to wszystko moje. I buzia, i łapki, i włosy złote, i ona cała. Zdziwią się, pogadają i zamilczą. A nie, to jak Boga kocham, w pysk!...
Krew mu do głowy uderza. Spogląda groźnie dokoła. Aktorzy zajęci sobą, rolą, puszą się, jak pawie. Nikt się o niego nie troszczy.
Wreszcie próba się kończy.
Raziewicz wypada na ulicę i pędzi do znanego mu sklepu. Tam drżącym głosem każe pakować szproty, czekoladę, herbatę, masło, sery, ciasteczka, homara, małą puszeczkę pasztetu.
— Wezmę rumu do herbaty, odrazu nie można jej od wszystkiego odzwyczajać.