Strona:Gabriela Zapolska - Parya.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— No to kiedy chora to i poszła precz — śmiała się chłopka.
— Dlaczego?
— Bo w służbie słabowania niema. Państwo płacą za zdrowe, a nie chore ciało!
— A cóż teraz będzie panna Karolina jadła?
Marcysia zastanowiła się chwilkę.
— A... trawę przy drodze! Już taka dola takich, co są nawiedzeni jakim choróbskiem. Niech pokutuje.
Dziecko otworzyło szeroko błękitne oczęta.
— A za co nianiu? — spytała, — czy to jej wina?
Odpowiedzi nie było.
Marcysia stała teraz cicho — zamyślona i w umyśle jej upartym zaczynały się budzić wątpliwości — czy rzeczywiście ci, którzy są „nawiedzeni choróbskiem“, powinni jeszcze tłuc się po świecie, bez domu i łyżki strawy, gnani jak psy bez pana po rozstajnych drogach, męczeni nędzą i ludzką pogardą?
Lecz prędko zerwilistyczna jej natura, którą miała w sobie przyrosłą do swej duszy — wzięła górę nad budzącem się poczuciem człowieka.
— Panna Karolina oszukała jaśnie państwa, bo zgodziła się do służby chora — jaśnie pan ją napędził i dobrze zrobił. — Jak jaśnie pan kupuje bydło, albo godzi ludzi do służby, to chorych brać nie może. Jaśnie państwa pieniądze święte... i trza je odrobić uczciwie!
Umilkła na chwilę — pociągnęła nosem i zaczęła na Kizię naciągać kołderkę.
— A teraz niech Kiziunia się przeżegna, ta spać się położy... A może opowiedzieć bajkę o czapce. Co?

Paryż d. 28 Czerwca 1893 roku.