Strona:Gabriela Zapolska - Ojciec Richard.djvu/4

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

W oczach jej migotały łzy.
Ścierała naftę powoli, systematycznie i podniósłszy knot, przed piecykiem usiadła. Pęk wiórów i wypalonego koksu leżał na ziemi.
Wzięła garść całą i z wierzchu w piecyk włożyła.
Poczem, przykrywszy fajerką, zabrała się do opłakiwania brukselskiej kapusty.
Cisza panowała zupełna, przerywana tylko zgrzytem młynka kręcącego się w górze.
Ojciec Richard leżał wciąż na wznak, trzymając teraz ręce w kieszeniach aksamitnych spodni. Za każdym jego ruchem drobne srebrne pieniądze brzęczały hałaśliwie.
Była to sobota, dzień wypłaty tygodniowej.
Upłynęła długa godzina.
Kobieta ustawiwszy garnki, siedziała teraz przed ogniem, wpatrując się machinalnie w parę, unoszącą się z pod blaszanych pokrywek rondli. Łzy oschły z jej oczów, a tylko na delikatnych policzkach lśniły się srebrnawe bruzdy. Ślady niezwykłej piękności widniały jeszcze na twarzy matki Richard, piękności, która jej w całem Arbois nie mało sławy przysporzyła. I kobieta ta miała w swej delikatnej urodzie coś z tych wyniosłych, górskich jodeł, które o za-