Strona:Gabriela Zapolska - Ojciec Richard.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sze wypędza ich ze stron rodzinnych? On — Richard nie ruszyłby się za nic w świecie z pośród gór ukochanych, nie pędziłby tak, gnany djabelską siłą w przestrzeń po nieznane losy!
Ach!... nom de Dieu! nigdy! za nic na świecie.
I oglądał się wtedy dokoła, jakby biorąc w wieczne posiadanie cały ogrom gór mieniących się wszelkiemi kolorami tęczy. Potem — wolnym, ciężkim wzrokiem ogarniał dom własny, bielący się jak dziecinna zabawka wśród ciemnych gałęzi drzew.
Lipa szumiała jednostajnie, kołysząc do snu spracowanego robotnika.
Ojciec Richard, uśmiechał się, oddychał głęboko — wreszcie zasypiał, mrucząc jeszcze przez sen.
Nom de nom!... ah!... nom de Dieu!...
Lecz już powoli we wnętrzu tego białego, dwupiętrowego domu wzrastała „banda“, która według woli i przekonań matki, nie do gór i uprawy winnic stworzoną została. Piękna Leontyna, tak delikatna i wiotka, w swem wioskowem otoczeniu z twarzyczką Madonny pod białą coiffą zakosztowała szmeru miasta w Marsylji, gdzie służyła. I gdy później, w rozkwicie swej kobiecości zgodziła się zostać żoną Richarda, którego silna, prawdziwie męzka postać działała na jej zmy-