Strona:Gabriela Zapolska - Ojciec Richard.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Zapewne — oni są za Republiką, tak jak i on sam, lecz... ta ich Republika jest tak, jak oni sami — umyta nawet w dzień powszedni, uczesana gładko, mówiąca cichym, stłumionym głosem. Jego zaś Republika nosi na rozczochranej głowie czerwoną szmatę, ma rozdartą koszulę odsłaniającą zczerniałe piersi, ochrypły głos od śpiewania Marsylianki i pokrwawione ręce od wznoszenia barykad.
A na ustach jedno, jedyne słowo: Révanche!
Ojciec Richard stał wciąż w półcieniu ze wzrokiem wytężonym w przestrzeń. Mało widział, nic prawie.
Ślepł z dniem każdym, jak stary pies, a największą jego troską w tem kalectwie była myśl, że gdy wróci do swych stron rodzinnych, nie zobaczy wierzchołku Soulro otoczonego girlandą mgieł lub wysuwającego się sinawą masą na tle przeczystego nieba. Marzył ciągle o powrocie, ten krępy góral, wyrwany przez żonę z pośród swych winnic, które uprawiał z miłością, rękami odwracając ziemię, lub żelazną gracą rwąc umarłe korzenie, które jak węże plątały się w tysiączne kłęby.
I nieraz, gdy zatknąwszy trójzębny bigot w skłębioną ziemię, spojrzał dokoła — czuł nagle w swej piersi jakby bło-