Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Mężczyzna.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
ELKA (ze łzami).

Tamta była piękna i pięknie ubrana. Ja jestem prawie brzydka i noszę takie ciemne biedne sukienki.

KAROL (z wybuchem).

Ależ ty jesteś inną, ty jesteś moją najdroższą i najpiękniejszą dziewczynką... Ty właśnie pociągnęłaś mnie ku sobie Twoją skromniuchną biedotą, bo ja wiedziałem jakie serduszko spotkałem w ten zimowy wieczór... pamiętasz? co? Zjawiłaś mi się jak biały posążek. Śnieg cię opadł całą — na włosach miałaś białe gwiazdeczki, spudrowaną byłaś jak markiza jaka albo jak aniołek, który wprost z obłoków leci. A mnie było smutno tego wieczora, a mnie było ciężko, a mnie brakowało serca... tak, że byłbym wył prośbą o to serce... no i ty mnie jakoś nie odepchnęłaś i dobrze zrobiłaś...

ELKA.

Tak... ale jaką ci się ja muszę po tamtej wydawać. I sama wyglądam tak nędznie i tu tak biedno...

KAROL (oglądając się).

Tu? ależ to dla mnie pałac. Tu zupełnie inaczej niż u mnie w domu. Ja się tej szóstej godziny doczekać nie mogę... Wasz dom cichy i ciepły — przedstawia mi się jak jakaś oaza, do której spieszę. — Często kiedy w redakcyi albo w knajpie siedzę, to mi się to wszystko przed oczy nasunie i tak pragnę być już u was!

(zaczyna chodzić po pokoju włożywszy ręce w kieszenie).
(zbliża się do Elki).