Strona:Gabriela Zapolska - Które z nich dwojga.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

znowu — tembardziej, że Casimire Perier lubi mnie i ceni. W Elysées byłem jak w domu, codziennym gościem. Mogłem zajść wysoko. Wówczas zajmowałem sam willę, którą dziś chcę wynająć!…
W jednej chwili wyraz jego twarzy zmienił się. Źrenice zamąciły się, uśmiech stracił wdzięk i powab.
— Dziś, zamieszkałem wśród tych kwiatów i stałem się stróżem warjatki! Tak! tak!… to straszne! chwilami czuję, że i mnie przytomność może opuścić… Zbieram wtedy silną wolę i staram się zbliżyć do światła… do słońca… do kwiatów, do jasności… Lękam się ciemni, dlatego dom nasz taki jasny, dlatego tyle bzów w ogrodzie!… dlatego ja ubieram się zawsze biało…
Dochodziliśmy do placu.
Przystanął.
Patrzyłam na niego bez trwogi, lecz z coraz większem współczuciem. Więc nie on — lecz jego matka była obłąkaną. — Rzeczywiście — jej słowa bez związku, trwoga, gesta niepewne, chwilami wyraz oczu…
Nagle źrenice mężczyzny zamąciły się zupełnie. Kurcz podskórny przebiegał zygzakami twarz i wprawiał usta w drganie. Ręce zaczęły zakreślać jakieś błędne znaki.
— Casimir Perier! — wyszeptał — prezydent republiki… mój bliski kuzyn… Ocaliłem go od takiego zgonu, jak Carnot… Było nas dwóch wtedy — ja i on w wielkiej sali