Strona:Gabriela Zapolska - Które z nich dwojga.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cznie i wyszedł na drogę, zamykając starannie drzwi za sobą.
— Przepraszam panią za moją matkę — wyrzekł powoli — musiała się pani przestraszyć. Zasnąłem i nie wiedziałem nawet, kiedy się wymknęła. — Czy widziała pani willę?
Ton jego mowy był swobodny, naturalny, tylko powleczony jakby ciężkim smutkiem. Widząc jego spokojne zachowanie się, ochłonęłam trochę ze strachu i zaczęłam iść w kierunku dworca kolei. Chciałam jak najprędzej dojść do placu, na którym były sklepy i kawiarnie. Opustoszała ulica Bzów nie pocieszała mnie wcale.
Warjat zaczął iść, postępując przy mnie jak obłok, jak cień.
— I cóż? Jakże się pani zdecydowała? Może pani zechce raz jeszcze willę ze mną obejrzeć?
— Nie! nie! — zawołałam pospiesznie — dziś nie mam czasu, przyjadę jutro… w tych dniach.
Mężczyzna pokiwał głową.
— Nie — pani nie przyjedzie. Pani się zraziła. Panią wystrasza moja matka. Ale pani nie ma racji, ja ją dobrze pilnuję i moja matka prawie nigdy do willi nie chodzi.
— Matka pana mnie nie przeraża. Dlaczegoż miałabym się bać tak dobrej i miłej staruszki?
— Myślałem tak. Nerwowe osoby boją się… warjatek.
Mimowoli zimny dreszcz przebiegł mnie całą.
Przyśpieszyłam kroku — znów umysł mój zaczął kołysać się i chwiać dokoła mnie.

(Dokończenie nastąpi).