Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Krzyż Pański.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Lecz pomimo to cisnąłem całą siłą zmo czone lutro do piersi. Wszakże to jej stopy, obute w białą irchę, deptały po czarnym, lśniącym włosie i tonęły w nim, jak w puszystej kąpieli! Zdawało mi się, iż odnajduję ślady jej drobnych, dziecięcych nóżek i tulę je do piersi w namiętnej pieszczocie. Dzieckiem jeszcze będąc, tuliłem tak samo drobną swą główkę do ciepłego ojcowskiego płaszcza, w którego fałdach niknąłem, jak drobna gwiazdeczka wśród ciemnej nocy, — teraz całowałem to same futro, nie szukając wszakże wspomnień zmarłego... Lekkie stopy kobiece przesunęły się po niem... czarowny jej uśmiech stanął przed memi oczami.
I błąkałem się po ulicach, złączony w szalonym uścisku z tym grobowym całunem, który mroził mi krew w żyłach i oddechu pozbawiał!

∗                    ∗

I oto od pięciu tygodni nie wstaję więcej z łóżka.
Od tej pamiętnej dla mnie nocy zamarzł oddech w moich piersiach, a krwi ściętej nic rozegrzać nie może. Zimno mi, choć ogień blisko mnie płonie; zimno mi, choć w usta wlewają ożywcze płyny; zimno mi nawet, gdy o niej wspomnę... Mróz, mróz dookoła mnie! Mróz spłynął ku mnie z jej warg wpółotwartych, z jej ramion alabastrowych, z jej oczu