Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Krzyż Pański.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

słów własnych, była lat temu kilka „pianką z mgły i galarety“.
— Pomijam szczegóły kroków przedwstępnych — ciągnęła dalej kuzynka. — Znasz te nudne wiejskie wizyty dwóch rodzin, pragnących zawiązać małżeństwo; wszystko odbyło się po formie: wizyty, rewizyty, sążniste bukiety, oświadczyny w altanie na klęczkach, z pyzatym księżycem na świadka, potem oświadczyny w pokoju, potem w salonie przed ciocią Pelasią, potem prośba jego matki, potem zaręczyny, aż wreszcie oznaczono dzień ślubu.
Ja pływałam w błękitach.
On nie zmienił się ani na chwilę. Czuły, tkliwy, rycerski, kochał, przysięgał, marzył i śpiewał wraz ze mną. Żyliśmy w krainie fantazji, budowali kryształowe zamki i nabijali je ćwieczkami poezji.
On sam mi te ćwieczki znosił, czasem w takiej ilości, że czułam się niemi utrudzoną.
Ludzie dookoła dziwili się tej zmianie, jaka w nim zaszła. On, gospodarz wzorowy, myśliwy zawołany, on, miłujący do tej chwili tylko gospodarstwo, inwentarz, pola swe i pługi, on, rozmawiający z pannami o płodozmianie, yorkshirach i baranach Negretti, on stał się czułym Celadonem i wzorem trubadura średniowiecznego.