Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Krzyż Pański.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

o swem zamiłowaniu natury, o zachodzącem słońcu, o jego blaskach, o prozie codziennego życia, o potrzebie poezji, miłości i idealnych, niepochwytnych uczuć.
Pierwszy to był człowiek, który mnie zrozumiał, pierwszy — bo nawet ciocia Pelasia nie trafiła tak w mój ton i nie umiała poddać tak właściwej nuty mej chorobliwej fantazji. Wprawdzie uśmiechał się przytem i chwilami patrzył na mnie jakoś dziwnie, jak lekarz na chorego, ale ja nic nie widziałam, nic nie czułam, — wiedziałam tylko, że jestem szczęśliwą, odczutą, zrozumianą, wniebowziętą!
Jak długo trwała nasza rozmowa, nie wiem, — odgłos muzyki hałaśliwej nam przerwał. Zaczynało się zmierzchać, służba rozwieszała na drzewach i zapalała kolorowe lampjony, pary stawały do kontredansa, dzieci zasypiały na stosach szali, pledów i poduszek powozowych.
Towarzysz mój wstał, podał mi rękę i poszliśmy tańczyć wraz z innymi.
Chodziłam jak senna; panienki śmiały się wesoło dokoła mnie, ja rozmarzona ledwo dotykałam ziemi.
Znalazłam swój ideał!
Po skończonym kontredansie zbliżyła się do mnie Mazia, siostrzyczka mego tancerza. Uśmiechnięta, zarumieniona, wydała mi się