Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Krzyż Pański.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Co ja jej dziś opowiem? — myślał dalej — co na tę kolację wymyśleć?... Kotlety... wiem, lecz co dalej?... Co dalej?...
Rękę do czoła podniósł.
— Co dalej? — prawie głośno zawołał.
Fagas ze zdziwieniem podniósł głowę.
— A no nic — odparł, zabierając się ku wyjściu; — co mi dali, tom przyniósł. Jest tam jeszcze majonez i sarnina, ale to... dla państwa...
I powłócząc nogami, wyszedł.
Juljan spojrzał za nim oczami, które co chwila stawały się więcej szklane.
— Majonez... kotlety... sarnina... — szepnął machinalnie — dobrze, że wiem, bylebym nie zapomniał... tak mi się w głowie myśli dziwnie plączą...
Usiadł machinalnie na taburecie przy fortepianie.
Odetchnął głęboko.
Był teraz dziwnie blady, a skronie mu płonęły.
— Dziwne, dziwne!... — mówił sam do siebie — co mi jest?... Co mi jest?... mój Boże!...
Lecz nagle porwał się z miejsca.
Tort!
Zapomniał o torcie.
Szybko wyjął papier i włożył weń białą, topiącą się masę. Cukierek schował osobno.