Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Krzyż Pański.djvu/152

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Oczy podsiniałe, policzki zapadłe, mówiły o nocach nieprzespanych, strawionych przy tej klawjaturze, która, jak zwierzę żądne krwi i ciała żyjącej istoty, wyciągała szereg swych białych klawiszów.
Czternastą noc z rzędu Juljan grał do tańca — i rąk już nie czuł i drżał cały z wysilenia.
Lecz cóż począć miał?
W domu żona, Andzia — biedne, niezaradne stworzonko; wszak jej potrzeba dać kąt ciepły, obiad, sukienkę.
Ona sama nie zarobi. Boże miły... jakże? Córka urzędnika, wychowana na pensji, nie jest stworzona na zwykłą robotnicę. Dosyć, jeśli mu pantofelek do zegarka wyszyje, lub sobie kapę na łóżko szydełkiem zrobi.
On jej tego niema za złe! O! Broń Boże!... On ją kocha bardzo, bardzo — i chętnie grałby jeszcze dwadzieścia nocy, tylko dziś mu jakoś dziwnie nie idzie, palce się plączą, ręce w łokciach mdleją, a przed oczyma tysiące świateł miga...
A głowa... głowa cała rozpalona jak węgiel i pragnienie go dręczy.
Wyciągnął powoli rękę.
Ze stojącej w kąciku palmy, liście, jak wielkie wachlarze, zwieszały się nad jego głową.