Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Krzyż Pański.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.



Teraz przy fortepianie Juljan pozostał sam jeden.
Wszyscy udali się na kolację i z pobliskich pokoi dolatywały gwary, śmiechy, szczęk kieliszków i zapach dobrej kuchni.
Juljan powstał — odsunął taburet i otarł spocone czoło.
Nie śmiał jednak odejść od fortepianu, jakby czując, że tylko kilka tafli posadzki wyznaczono mu do przebywania.
Wyprostował znużone palce, aż trzasły w stawach — i przygasłemi oczyma spojrzał dookoła pustej sali.
Na posadzce, jak na pobojowisku, walały się strzępki koronek i pęki piór różnobarwnych. Opodal przewróconego taburetu leżał mały karnecik balowy, oprawny w srebro i błyszczący jak gwiazda.
Juljan wpatrywał się w ten lśniący punkcik, jak człowiek bliski obłędu. Kąciki ust jego drgały nerwowo, pierś oddychała szybko.
Był to młody jeszcze mężczyzna, liczący najwyżej lat trzydzieści — lecz życiem dziwnie znękany.