Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Krzyż Pański.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

lami w powietrzu... Delikatnie, z miłosną pieszczotą on zdejmuje te srebrnawe gwiazdki, czepiające się jej jedwabnych włosów, wijących się nad ciemnemi brwiami. Patrzy przytem na nią z całą potęgą uczucia, tego uczucia, co dwoje ludzi do Boga zbliża i serca im w piersiach zamienia, — a cała biel, otaczająca ich dokoła, zda się być bielą ślubnej komnaty, pełnej uroku i rzewności dziewczęcej.
Brylanty ścielą się im pod stopy, a oni, zapatrzeni w siebie, zdejmują pocałunkami wilgotny śnieg z rzęs i powiek, mówiąc cichym, stłumionym głosem:
— To pierwszy śnieg,... pierwszy śnieg!...

∗                    ∗

— Nie jestem pomściwa, ale żeby ją... djabli wzieni...
Zimno nie na żarty, dziedziniec cały białą płachtą pokryty. Nawet studnia ma białą czapkę, a kareta, której niedbały stangret nie wtoczył do wozowni, wygląda jak w czepcu olbrzymim. Ciasne to podwórko z czterech stron okolone murami, to też śnieg napadał tu chyba na pół łokcia, bo nigdzie to przewiewu nie miał i co kruszynę podleciał, to się o mur znów odbił. I tak Hanka będzie miała dość śniegu do zbierania, ino że to