Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Krzyż Pański.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mieszkanku, z miną zaaferowaną daje polecenia zasmolonej bonie i oczekuje na męża, który dość regularnie powraca do domu. Zwykle o piątej mała kobietka schodzi sama na dół, okrywając peniuar szerokim płaszczem, i powraca za chwilę, niosąc pęki fiołków i białych hiacyntów dla przystrojenia stołu podczas obiadu.
Pani Croizelle ze swej loży dostrzega lokatorkę, niosącą kwiaty, lecz na widok tych wonnych wiązanek zachmurza się zwykle pogodne oblicze portjerki.
Pani Robert jest osobą nietylko małomówną i dość wyniosłą, ale przytem, jak istota z prowincji przybyła, nie rozumie, że sto sous, to haracz miesięczny, bez którego nie można ani na chwilę być pewnym dobrych względów portjerki.
Od pół roku pani Robert nie weszła nigdy do loży, nie przemówiła uprzejmego słówka, nie włożyła franka do kieszeni fartucha pani Croizelle!
Dziś, naprzykład, przyjęto portjerkę w przedpokoju, wypłacono jej należną sumę dla właściciela i pożegnano milczącem skinieniem głowy.
Pani Croizelle wyszła na schody, tłumiąc w sobie gniew z powodu obrażonej miłości własnej.