Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Krzyż Pański.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dookoła szyi, łamał chleb czterołokciowy i uśmiechał się wesoło.
Był to człowiek „rigolo“ w całem znaczeniu tego słowa; jako nalepiacz plakatów wyborczych, dnie całe spędzał na bulwarach i w fałdach swej bluzy przynosił śmiech tłumu, piosenkę katarynki, zapachy róż i fiołków, zaścielających chodniki.
I teraz śmieje się, przymrużając oczy i spoglądając na bladą dziewczynę stojącą obok stołu.
— Nie trzeba chodzić do Moulin-Rouge — mówi wesoło.
Lecz ona broni się żarliwie. Jakto? Do Moulin-Rogue? Ach! Kto ją tam widział? — Niech jej to powie w oczy, a pozna, jak jej ślina smakuje! Ona całe dni i wieczory spędza w pracowni, szyje, szyje bez końca. Jeśli wraca późno, to wtedy, gdy ją dłużej nad jakąś pilną robotą zatrzymują...
— Psie życie! — kończy prawie ze łzami.
Pani Croizelle potrząsa głową i wyraz litości przesuwa się po jej tłustej i rumianej twarzy.
— To wszystko wskutek teraźniejszego rządu — odzywa się, wzdychając, a potem dodaje, odwracając się do dziewczyny: — Kiedyż panna myślisz zapłacić?
Dziewczyna wzrusza ramionami.