Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Krzyż Pański.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Martel, benedyktynka u dziennikarki ma smak wyborny, wiśnie żony oficera doskonale przyrządzone i rozpływają się w ustach — cały dom, od strychu do suteren, podziela polityczne przekonania portjerki, a co najważniejsza, spora ilość franków dzwoni w kieszeni jej fartucha.
Dwie tylko plamy zaciemniają horyzont myśli pani Croizelle.
Przedewszystkiem blada robotnica z facjatek, nad szóstem piętrem położonych, nie zapłaciła osiemnastu franków za swój pokoik, Dziewczyna rano jeszcze zeszła do loży pani Croizelle, uprzedzając, że niepodobieństwem, jej będzie uiścić się z należności kwartalnej.
Przytaczała powody — mówiła, że w atelier nie wypłacono jej przypadającej na ten miesiąc sumy, skarżyła się na ból w piersiach i ogólne osłabienie. Mówiąc, opierała się o ścianę i kaszlała co chwila. Miała policzki zapadłe i ręce wychudłe nerwowo skubały brzegi dość lekkiej okrywki. Była młodą i przystojną blondynką, uroda jej jednak zwiędła, niknęła powoli, jak korona zerwanego kwiatu.
Pani Croizelle, popijając kawę z płaskiej salaterki, niechętnem mruczeniem przyjmowała słowa robotnicy.
Co chwila zwracała się do męża, który w szafirowej bluzie i w szaliku, okręconym