Przejdź do zawartości

Strona:Gabriela Zapolska - Krzyż Pański.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

I tak przekształcony zacząłbyś włóczęgę swoją po świecie, pełen znudzenia i przesytu od kołyski niemal, ciągle szukający wrażeń, zamiast lwów pustynnych, i polujący na dziewczęta, wychodzące z magazynu, zamiast na ciemnookie gazele, pasące się na szczytach skał...
I noce swoje trawiłbyś nie pod gołem niebem, zapatrzony w gwiazdy, kołysany szumem wodnej trzciny i ukochanej twej piosenką, — lecz za stołem modnej restauracyi, w hulaszczem gronie, w atmosferze topionego masła i dwuznacznych perfum, jakiemi starsi kelnerzy fraki swe zlewają.
I gdybyś ty ożył, spotkałbyś Sarę twoją nie na brzegu strumienia, wśród lilij i szerokich zielonych płatów hermongery, — nie jasne poranne słonko oblałoby jej kształtne ciało, schylone nad wody kryształem, — nie płaszcz czarnych włosów za szatęby jej służył, — ale Sara twoja złożyłaby ci może ukłon w sali balowej ściśnięta w gorsecie, upudrowana, przefasonowana, do „kobiety“ tak mało podobna!
I, miły Boże! Nie tak, jak w zamierzchłych, dawnych wiekach — namiętność nagle zbudzona, uczucie szczere, niekłamane dwojga młodych istot pchnęłoby was ku sobie w ten poranek majowy, w którym ptaki, zbudzone ze snu, przyglądały się wam z pobłażaniem